
Czas na kolejnego demona.
Ardzewień to jeden jeden z wielu białoruskich bagiennych duchów.
Żyjący na moczarach stwór o wielkim, tłustym kałdunie i cienkich jak patyki kończynach. Jego brudne cielsko pokrywała warstwa śmierdzącej żółtordzawej wydzieliny, która sączyła mu się z otwartych gruczołów skórnych. Z czasem maź ta przenikała do wody i bagno, w którym mieszkał, całe zabarwiało się na czerwono. Odor skutecznie odstraszał wszelkie żywe stworzenia i rzadko któreś z nich zbliżało sic do zanieczyszczonego przez demona zbiornika. Ludzie także unikali takich terenów, uważając je za przeklęte. Nawet po osuszeniu czerwone bagna pozostawały jałowe i nie nadawały się pod uprawy. Dlatego najczęściej pozostawiono ardzawienia w spokoju, co w zupełności mu odpowiadało. Przesiadując na słońcu, oddawał się on całymi dniami błogiemu lenistwu, zakąszał co jakiś czas pijawką lub żabą i po prostu cieszył się życiem. Zimą zaś, kiedy mróz ścinał bagna, a śnieg okrywał wszystko grubą pierzyną, ardzawień zagrzebywał się głęboko w dennym mule, by przeczekać tam do wiosny. O obecności stwora pod warstwą lodu świadczyły tylko pokrywające jego powierzchnię czerwone plamy.
Materiały źródłowe:
“Bestiariusz Słowiański” – P. Zych i W. Vargas
ilustracja autorstwa: Eugeniusza Kota